Głęboko wierzę, że wszystko co dzieje się, dzieje się po
coś.
Kiedy więc usłyszałam, że znajomi wybierają się do Włoch na
camping – byłam przekonana, że to znak. Dosłownie kilka tygodni wcześniej
chodziło mi po głowie zabranie starszaka do Wenecji, nawet oglądałam loty, ale
z Warszawy nic nie było, w końcu stwierdziłam – nie będę wydziwiać. Ogólnie
wybierałam się pod namiot – ale nad polskie morze. I nagle, jak grom z jasnego
nieba, taka informacja! Pomyślałam – to jest to, wakacje życia, ciepły
Adriatyk, pogoda – pewniak, piaszczyste plaże, a do tego wycieczki – włoskie
miasteczka, moja kochana Wenecja, a poza tym San Marino, Florencja, kto wie co
jeszcze. Mąż dał się przekonać – polskiego morza nie lubi, ale do Włoch
pojedzie. Znaleźliśmy opiekę do zwierząt naszych i teściowej, bo akurat nasz
wyjazd był w tym samym terminie, co jej. Wbrew wszystkiemu rzuciłam się jak
głupek, nęcona wielkimi wyobrażeniami o cudownych wakacjach.
Nie chcę narzekać, nie chcę wywlekać minusów, nie chcę się
na tym skupiać. Taka już jestem. Staram się pamiętać o tym, co dobre. A dobre
było to, że pokazałam synowi moją Wenecję. Nic nie poradzę – pokochałam ją,
choć była to początkowo trudna miłość, ale o tym może w następnym poście.
Byliśmy na fajnej wycieczce do parku Italy in miniature – o tym też kiedy
indziej.
Ale poza tym…no cóż…okazało się, że namiot, jaki mamy jest
za mały na 2tygodniowe wakacje z trójką dzieci. Że fajnie mieć stolik :D
Taaaaaak, długo twierdziłam, wbrew mężowskiej opinii, że kocyk jest spoko – tak
długo, jak spod plam z piachu, sosu pomidorowego i mleka prześwitywał jego
pierwotny kolor.
Okazało się, że nie znoszę upału. Słońce wypaliło trawkę na
naszym kawałku pola namiotowego, w efekcie mieszkaliśmy przez 2 tygodnie na
piachu i sianie. W namiocie bez podłogi w przedsionku. Rzeczy trzymaliśmy w
samochodzie, przez co kilka razy rozładował nam się akumulator, aż w drugim
tygodniu trzeba było kupić nowy.
Na campingowym
basenie muzyka grała tak głośno, że ciężko się rozmawiało. Oczywiście – dzieci
się cieszyły – i namiotem, i basenem.
Nie przeszkadzały im też przyczepy ulokowane metr od naszego
namiotu. Takie więcej zero prywatności.
Nie, nie odradzam nikomu biwakowania! Nawet ja wciąż
rozważam tę formę spędzania czasu! Ale polecam nie myśleć w stylu „oj tam, oj
tam” albo „bez przesady”, no chyba, że ktoś jest pewien, że lubi totalny
survival. No i jeździć w miejsca polecone, gdzie ktoś był i powie nam czy na
danym campingu jest człowiek na człowieku, czy też jest to spokojniejsze
miejsce – i wybrać w zależności od tego, co lubimy. Bo każdy lubi co innego!
Poznaliśmy np. rodzinę aż z Belgii, która przyjeżdża na ten camping co roku od
kilku lat. Ale to nie jest nasz styl spędzania wakacji. Staram się myśleć, że
to doświadczenie widocznie było nam potrzebne.
A nade wszystko największym plusem wyjazdu było poznanie
fantastycznych ludzi w miejscu, gdzie nocowaliśmy w drodze zarówno tam, jak i z
powrotem. Nocleg znalazłam przez polecony przez kogoś serwis Airbnb. Przez
Słowenię nie planowaliśmy jechać, ale w serwisie wyskoczyła taka propozycja – w
„rożku” tuż przy granicy austriackiej i włoskiej. Kakoste, Gozd Martuljek, Oless&Ekaterina
– dobre opinie, sympatyczne zdjęcie, przystępna cena (względem austriackich
propozycji…). Spodobało mi się ich motto „Moja wolność kończy się tam, gdzie
zaczyna się wolność innych” – bardzo w duchu wyznawanych przeze mnie ideologii.
Intuicja podpowiadała mi, że to będzie dobry ruch. Zaklepaliśmy, dotarliśmy, skorzystaliśmy
i nie pomyliliśmy się.
Oless i Katia – przesympatyczni. Atmosfera Kakoste –
magiczna jakaś, przyciągająca, ciepła. Po prostu od razu ich się lubi i chce
się wrócić. Mąż z nimi rozmawiał trochę wieczorem pierwszej nocy, ja padłam,
więc nie zamieniłam z nimi wielu słów, a mimo to obdarzyłam ich sympatią. Rano
na śniadanie Oless robił jajka sadzone w parówkach, ułożonych w kształcie
serduszek. Proste a urocze J
Żegnaliśmy się w uściskach. Potem były Włochy.
Bliżej wyjazdu zastanawialiśmy
się, gdzie będziemy nocować. Myśleliśmy o Czechach, że lepiej zrobić dłuższą
trasę pierwszego dnia. Ale zadziałało przyciąganie i pojechaliśmy znów do
Kakoste. Z campingu uciekliśmy dzień wcześniej, niż było w planach – poniekąd z
powodu tego, że mieliśmy dosyć, powtóre zaczął wiać wiatr, zebrały się chmury i
zaistniała obawa, że ostatniej nocy utoniemy i będziemy składać mokry namiot.
Żaden deszcz nie spadł, ale, ale…dziękujemy ci wietrze! Dziękujemy chmurom!
Spędziliśmy cudowny dzień w Słowenii!
Plan był znowuż inny – Lubliana. Ale
zaczęło robić się gorąco, gospodarze zaproponowali nam inną rozrywkę –
wycieczkę nad pobliskie jeziora Bled z zamkiem na skale i Bohinj, niedaleko
którego jest wodospad Savicy i kolej linowa
na szczyt Vogel. Polecili też smaczną restaurację Podskalco, której atrakcją dla dzieci jest zagroda z kozami. Obdarzyliśmy zaufaniem ich i tę
propozycję i naprawdę to był strzał w dziesiątkę!
Najpierw wjechaliśmy kolejką
linową na szczyt, z którego rozpościerały się wspaniałe widoki na Bohinj i Alpy
Julijskie. Na szczycie był nawet plac zabaw dla dzieci – z naturalnych
materiałów, nie zakłócający krajobrazu. Potem podjechaliśmy do punktu
wyjściowego na ścieżkę do wodospadu. 20min po kamiennych schodach pod górę – w
naszym wykonaniu było to raczej pół godziny, ale wszystkie dzieci dzielnie
maszerowały na własnych nogach – także najmłodszy 2-latek. Wodospad podobał się
i zrobił należyte wrażenie. Potem udaliśmy się coś zjeść do rekomendowanego
miejsca – pod skałą i nad jeziorem. Dzieci nacieszyły się kózkami, było tam
także małe i – jak można się domyślić – słodkie, śliczne i kochane koźlątko ;) Po
posiłku poszliśmy na niewielką plażę jeziora Bohinj, gdzie dzieci się wykąpały –
w prawdziwym alpejskim jeziorze. To był najlepszy dzień całych wakacji! Tym boleśniej
uświadomił mi, że pozostawiony za sobą camping, nie był tym, co tygrysy lubią
najbardziej.
Wieczór spędziliśmy z nowymi przyjaciółmi ze Słowenii –
podziwiając niesamowicie rozgwieżdżone niebo, a na nim doskonale widoczne:
Wenus, Jowisz i Saturn. A także ślęcząc nad mapą Słowenii i słuchając o
kolejnych pięknych i fascynujących miejscach, o których opowiadał nam Oless. I
w zasadzie planując kolejne tam odwiedziny!
I tak właśnie – podczas 2-tygodniowych wakacji we Włoszech –
zakochaliśmy się w Słowenii i zdobyliśmy nowych przyjaciół. Dlatego mimo
wszystko – myślę, że warto było jechać do Włoch. I dlatego powtórzę – wszystko,
co dzieje się w naszym życiu ma swój cel i przyczynę.
Ps. Fotorelacja będzie osobno :)